niedziela, 29 marca 2015

jego pokój zabaw.

wreszcie. wreszcie zebrałam się w sobie i poświęciłam dwie godziny swojego cennego czasu, aby obejrzeć zachwalany od miesięcy erotyk - takie określenia spotykam, Pięćdziesiąt twarzy Greya. 
na całe moje szczęście, nie nastawiałam się na ten film w żaden sposób. a już tym bardziej się cieszę, że filmu nie wyczekiwałam na kilkanaście tygodni przed premierą.generalnie produkcja całkiem w porządku. ale to chyba najlepsze, co mogę o niej powiedzieć. ogromne rozczarowanie dla wszystkich tych, którzy z biletem w ręku niecierpliwili się już nawet od Nowego Roku. film, jak każdy inny tego rodzaju. romans, historia miłosna, jakich wiele. może za wyjątkiem specyficznych upodobań Pana Greya i naiwnej uległości jego podwładnej. sceny seksu? miałkie, krótkie i mocno nijakie. nijakie jak na to, czego spodziewać się można było po przeczytaniu trylogii. 
zdaję sobie sprawę, iż książka zupełnie inaczej działa na zmysły człowieka, pobudza wyobraźnie i poszerza horyzonty myślowe. film nigdy nie dorównuje książce, jednak no ten... przereklamowany całkowicie, a szkoda. potencjał jest, gra aktorska dobra, choć Pan Grey jak dla mnie do wymiany. facet niby coś tam w sobie ma, wygląda całkiem nieźle, jednak niekoniecznie pasuje mi do tej roli. chyba, że taki był zamysł reżyserów, aby niepozorny, o niewinnej urodzie przystojny pan skrywał swoje prawdziwe ja, pod kluczem.
seksu było naprawdę niewiele. sceny te krótkie, po zapowiedziach spodziewałam się konkretnych widoków, a tu...nic. kompletnie. przyznam szczerze, że jako fanka thrillerów, więcej dobrych akcji widuję właśnie w nich. 
obejrzałam z ciekawości. teraz przynajmniej mam świadomość potencjalnych oczekiwań swoich przyszłych klientów, bo kiedy zadzwoni pan z życzeniem: "zabawmy się jak w tym filmie o Greyu" będę wiedziała, że wysilać się nie muszę ;).

źródło: http://pinoytrending.altervista.org/student-died-after-re-enacting-some-scenes-on-50-shades-of-grey/

sobota, 28 marca 2015

list w butelce.

czy to przypadek? nie wierzę w przypadki. zdaję sobie sprawę doskonale z faktu, iż wyobraźnia mnie czasem ponosi i tak też było tego dnia. czasem jednak dobrze jest dać ponieść się fantazji. 
jako, że mieszkam przy samej plaży niemalże, często wczesnym rankiem spaceruję brzegiem morza. dla zdrowia, dla relaksu, generalnie po to, by dzień zacząć od wyciszenia się. zdarza się, że wiele nocy z rzędu sypiam bardzo krótko, to też godzinny marsz doskonale oczyszcza umysł.
dziś wyszłam wyjątkowo wcześnie, bowiem w okolicach godziny piątej nad ranem. było jeszcze potwornie zimno, ale lubię ten chłód. uwielbiam szum morza, gdy jest lekko niespokojne i wzburzone. nic tak nie koi zmysłów.
spacerowałam w kierunku Kołobrzegu, jak zazwyczaj, kiedy dostrzegłam mocno wypłowiałą butelkę. szklaną, starą butelkę. butelka jak butelka i pewnie stałaby się niezauważoną, gdyby nie kartka, która wciśnięta w butelkę zwróciła szczególnie moją uwagę.
oczywiście, że otworzyłam ją i wyjęłam w momencie, bez większego zastanowienia zwiniętą w rulon karteczkę. również bardzo zniszczoną - swoją drogą.

"dla Ciebie, ode mnie. wierzę, wiem, po prostu czuję, że trafi to właśnie w Twoje ręce. tak musi się stać. czekaj na mnie."
to jedyne, co zostało tam napisane. tak niewiele a dużo zarazem. poczułam się przedziwnie, bo wierzcie mi lub nie, ale serio poczułam się tak, jakby list został zaadresowany dokładnie do mnie!
chyba oszalałam, wiem. nie mogę przestać myśleć o tej magicznej chwili, w której w ręce wpadł mi list. 
naiwne, ale kojące. oderwanie, na moment choć, od mojej codziennej rzeczywistości, odejście od tego, co fizyczne, na rzecz tego, co emocjonalne. w życiu nie spodziewałabym się, że coś chwyci mnie za serce tak bardzo.
tak bardzo bowiem chciałam uwierzyć, że ktoś, gdzieś tam po drugiej stronie, włożył tę kartkę w butelkę, myśląc tylko o mnie.
i wcale nie rzecz w pragnieniach o wielkiej miłości. nie chcę miłości, nie teraz. potrzebuję po prostu, chwilami, ucieczki. ucieczki od tego, od czego uciec nie mogę.

źródło: https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEivgt_YfjOoRh4K_0yo0MZZuLwdkh8g6v705RtAa1Md8lIZvN1VEzc1STzNp3z94GzjiqjZPBbTiDUdvxMYzcEv-TMWrtLIUkiV-YWPU-M0ZGC5YHVjF_ZSUUT_KH69YE5yaO-kEvbNGg-k/s1600/list_w_butelce.jpg



czwartek, 26 marca 2015

szwedzki stół.


w okolicach godziny 16 zadzwonił mój służbowy telefon. zrozpaczony mężczyzna, który na dziś wieczór potrzebuje osoby towarzyszącej na wernisażu, a właśnie pokłócił się z żoną i ta powiedziała, że nigdzie się z nim nie wybiera. pan świadomy był, iż świadczę inne usługi, jednak zapewniał mnie, że płaci solidnie. pomyślałam "człowieku, przecież tu w ogóle nie chodzi o pieniądze" - bo tych mi nie brakuje a wszystko, co robię, robię dla przyjemności. przede wszystkim.
Pan bardzo nalegał, że właściwie choć wernisaże to ostatnie, na co miałam dziś ochotę, nie miałam sumienia mu odmówić. zależało mu cholernie.
impreza miała się odbyć w Międzyzdrojach, to też mój klient zapewnił, że odpowiednio wcześniej podeśle swojego kierowcę po mnie. 
stanowczo nakazał wręcz, że mam wyglądać oszałamiająco, gdyż będę towarzyszyła JEMU (!) - tak, tak mi powiedział.
mam być u jego boku i robić wrażenie. 
umówiłam się z nim na godzinę 20, miałam więc stosunkowo sporo czasu na przygotowanie się. 
nie zdążyłam już zapytać, jakiego rodzaju ma być to wernisaż, stąd dobór kreacji na ten wieczór pozostawiłam swojej intuicji. jak się później okazało - niezawodnej, jak zwykle.
płacił, więc i wymagał. a że i dla mnie był kolejnym zleceniem, musiałam się postarać.

zdecydowałam się na koktajlową, rozkloszowaną sukienkę w kolorze chabrowym, której fantazyjny a zarazem nienachalny i dziewczęcy krój doskonale podkreśla kobiece kształty. 
do sukienki dobrałam klasyczne zamszowe szare szpilki od Casadei - jedne z droższych w mojej kolekcji, dostałam je kilka miesięcy temu od stałego klienta.
zwieńczeniem całej stylizacji została kopertówka, z imitacją skóry węża, również w odcieniach szarości. 

zrobiłam wrażenie i to nie tylko na moim kliencie. cała śmietanka jego towarzystwa była zachwycona moją osobą. 
ja sama czułam się doskonale, bowiem idealnie strojem wpasowałam się w stylistykę wystawy, której to było otwarcie. przyznam szczerze, że miałam okazję obejrzeć całkiem interesujące prace. fotografie bardzo współczesne, przesączone duchem XXI wieku i ukierunkowane na przyszłość. idealnie trafione w moje gusta.

mój klient po wernisażu w ramach podziękowania, poza tym finansowym, zaprosił mnie na kolację. zgodziłam się, gdyż czułam, że nie oczekuje ode mnie niczego więcej. przecież dopiero co pokłócił się z żoną. 
wieczór był bardzo miły i tym samym zaliczam go do udanych. 
czasem fajnie jest spędzić czas z mężczyzną inaczej, niż spełniając jego seksualne fantazje.
źródło: https://www.zalando.pl/abro-kopertowka-beige-ab251h01h-c11.html










źródło: https://www.limoda.pl/Produkty/Sukienki/Wieczorowe/Virginia-niebieska

źródło: http://www.moliera2.com/product/szpilki_blade-casadei-605590.html









środa, 25 marca 2015

młodość nie wieczność.

to spotkanie było inne niż wszystkie. tak naprawdę to chyba nie ma dwóch takich samych spotkań. nie ma nawet dwóch podobnych. spotkaliśmy się w spa, tak chciał zacząć. nie odmówiłam - klient nasz pan, podobno.
zasadniczo jestem wybredna i wiem z kim chcę się spotykać.
często zdarza się, iż po prostu odkładam słuchawkę.

pod moim domem czekała juz taksówka, na jego koszt. proszę bardzo, nie będę stawiała oporów. lubię luksus i wszelkie wygody.
kierowca doskonale wiedział gdzie dokładnie ma mnie dowieźć. najlepsze a zarazem najdroższe z możliwych spa w zachodniopomorskim. u wejścia czekał na mnie przystojny, młodo wyglądający mężczyzna. szczerze? trzydziestka to max, ile mu dawałam na pierwszy rzut oka. kolokwialnie ujmując.
przedstawił się, delikatnie całując moją dłoń. w zasadzie nie powiedział nic poza tym, żebym szła za nim.
miła Pani z obsługi wręczyła nam ręczniki i wskazała miejsce, gdzie należy się rozebrać. czułam jego przeszywające spojrzenie, nie odrywał ode mnie wzroku.
poprowadził mnie do "świątyni rozpusty" - bo tak nazywała się ta akurat sauna. świat saun w tym miejscu jest bogaty w ofertę, każdy znajdzie klimat odpowiedni dla siebie, gdyż do wyboru jest aż 40 różnych stref.
w naszej było gorąco już od wejścia i to wcale nie za sprawą temperatury. na jednej ze ścian wisiała szklana gablota licząca przynajmniej kilkadziesiąt półek, na każdej inny gadżet erotyczny. z drugiej znów strony ogromna okrągła wanna wbudowana w podłogę. rozglądałam się dość uważnie, bowiem nigdy wcześniej nie byłam w podobnym miejscu.
podszedł do ściany i wcisnął jakiś magiczny guzik, który uwolnił strumień wody lecący z sufitu prosto do wanny. musiał często tam bywać, czuł się jak u siebie.
wszedł do środka wanny, usiadł wygodnie z ramionami na zewnątrz a do mnie powiedział: "wiesz co masz robić" - znacząco wskazując na gablotę gadżetów. oczywiście, że wiedziałam. podobała mi się jego gra, postanowiłam więc jak najbardziej wejść w jej reguły.
wybrałam jeden z najbardziej okazałych dildo. usiadłam naprzeciwko niego, na brzegu wanny, do której woda spływała powolnym strumieniem. jego sterczący na baczność już penis rozpraszał mnie mocno. był ogromny.
rozchyliłam przed nim swoje uda. zaczęłam konkretnie bo czułam, że z konkretów oczekuje. bawiłam się sama ze sobą przed jego oczami, niemalże. podobało mi się to a jemu tym bardziej. robiłam to na przemian raz bardzo powoli, chwilami szalenie szybko. kiedy po trzydziestu dobrych minutach mój wstrzymywany dotąd orgazm był blisko, on kazał mi przestać. kazał wejść mi do środka i usiąść na sobie. dosiadłam go więc wedle życzenia.
wszystko to trwało trochę ponad godzinę. był tak stanowczy i męski, że nie zauważyłam nawet chwili, w której przejął nade mną całkowitą kontrolę. robił ze mną co chciał a ja wcale nie stawiałam oporu.
po wszystkim, kiedy już zbierałam się do wyjścia zapytałam z czystej ciekawości: "ile masz lat?"
- dwadzieścia jeden - odpowiedział.

niewiele młodszy a jednak, gówniarz, który za kasę swoich bogatych rodziców organizuje sobie popołudnie z prostytutką. obrzydliwe. ciekawe czy rodzice mają świadomość, na co pierworodny przeznacza kieszonkowe : ).
pierworodny, bo głowę daję, że to jedynak.

niedziela, 22 marca 2015

femme fatale.

dziś z samego rana zadzwoniła do mnie pewna kobieta. zazwyczaj w niedzielę wyłączam telefon "służbowy", bo to czas tylko dla mnie. no, ale zazwyczaj to nie zawsze.
kiedy już dzwoni, po prostu nie odbieram.
tego ranka coś tknęło mnie i odebrałam.

kobieta brzmiała bardzo tajemniczo, w jej głosie słychać było lekki niepokój i drobne zakłopotanie, jakby czuła się zawstydzona. zapytała jednak bardzo konkretnie, bez owijania w zbędne słowa: "czy znalazłaby Pani dla mnie czas?"
szybko przez myśl przeszło mi "czy ja jestem poradnią psychologiczną" - bowiem Pani ta autentycznie, sprawiała wrażenie takiej, która właśnie psychologa potrzebuje. w myślach odburknęłam "nie", jednak z moich ust wydobyło się krótkie "tak".
dalsza rozmowa była już tylko kwestią dogadania czasu i miejsca spotkania. pani nie ukrywała, że zależało jej bardzo, abyśmy spotkały się najlepiej jeszcze tego samego dnia, pod wieczór.
odparłam, że właściwie to w niedzielę nie pracuję, jednak kobieta nie odpuszczała i bardzo nalegała. w porządku, niech jej będzie. zgodziłam się. w sumie i tak nie miałam nic szczególnego w planach na ten dzień.

nie ukrywam, że do czasu spotkania myślałam, bardzo dużo myślałam o swojej - jakby nie było - klientce. zastanawiałam się o co może jej chodzić, czego ode mnie oczekuje. przez moment myślałam nawet o tym, że może to żona któregoś z moich klientów. wiele pomysłów przeszło przez moją głowę. z godziny na godzinę nabierałam obaw i nie do końca byłam pewna, czy w ogóle chcę iść na to spotkanie. ostatecznie ciekawość zwyciężyła.

zdecydowałam się na swój ulubiony outfit: mała czarna, ekskluzywne nylonowe również czarne pończochy, zapięte na koronkowym pasie a jako najważniejszy element wybrałam czerwone szpilki. kwintesencją całej stylizacji pozostała niezastąpiona skórzana ramoneska. 
na trzydzieści minut przed umówionym spotkaniem wsiadłam do taksówki. chciałam być chwilę wcześniej, w końcu to mnie płacono. w taksówce znów dopadły mnie wątpliwości, ale no cóż... było już za późno, aby się wycofać. 

umówione byłyśmy w hotelowej restauracji. na miejsce dotarłam niemalże punktualnie, przez korki w mieście. zapytałam o rezerwację na Panią S., okazało się, że ona już na mnie czekała przy stoliku. hotelowy boy wskazał mi stolik w ustronnym miejscu, opatrzony niesamowicie intymną atmosferą. 
moim oczom ukazała się przepiękna kobieta w czerwonej sukience. miała długie blond włosy, cudownie wielkie, piwne oczy. wyglądała na ok. 40 lat. zadbana, dojrzałą kobieta z klasą.
muszę przyznać, że serce zabiło mi mocniej i w jednym momencie zapomniałam o wszystkich swoich wcześniejszych wątpliwościach.
podeszłam do stolika, nim zdążyłam wypowiedzieć jakiekolwiek słowo, ona od razu wzrokiem wskazała na krzesło. usiadłam naprzeciwko niej. zapytała czego się napiję i czy mam ochotę coś zjeść. poprosiłam o drinka, tego samego zamówiła również dla siebie.
była tak piękna, że nie mogłam oderwać od niej wzroku. czułam, że mam do czynienia z konkretną babką, więc wprost zapytałam o co chodzi, czemu służyć ma nasze spotkanie.
dostrzegłam błysk w jej oku. uśmiechnęła się i zaczęła opowiadać, jak dowiedziała się czym się zajmuję. od razu pomyślałam: żona klienta, jak nic! chciałam uciekać, serio.
całe szczęście lada moment wyjaśniło się, że nie.

zaprosiła mnie do hotelowego pokoju. zaproszenie przyjęłam od razu. ostatecznie po to tam pojechałam, nie ukrywajmy. szła przodem. rety, jej pośladki były tak ponętne, że idąc kawałek za nią i śledząc jej każdy ruch, czułam przeszywające ciepło z góry na dół. zwłaszcza na dół.
weszłyśmy do pokoju, chyba najpiękniejszego, w jakim kiedykolwiek byłam - a byłam w wielu. usiadłam na brzegu łóżka, ona poszła skorzystać z łazienki. poprosiła mnie, abym zamówiła do pokoju butelkę czerwonego wina. najdroższego.
słyszałam, jak odkręca prysznic. po chwili usłyszałam też szloch kobiety. bez większego namysłu zapukałam do drzwi łazienki, nie czekając jednak na odpowiedź weszłam do niej. pomyślałam, że Pani S. ma problemy, z którymi nie może sobie poradzić, że może cierpi na emocjonalnie rozchwianie. zakręciłam wodę, uklękłam przy niej i otarłam jej łzy. wzięłam ją pod rękę i pomogłam dojść do łóżka. w międzyczasie boy hotelowy przyniósł wino. otworzyłam butelkę, nalałam po lampce dla każdej z nas i podałam kieliszek zapłakanej Pani S. choć nie wiedziałam kompletnie co się stało, zrobiło mi się jej żal. zaczęłyśmy rozmawiać, przytuliłam ją i delikatnie pocałowałam w czoło.  
odwzajemniła uścisk i z zaskoczenia zaczęła mnie namiętnie całować. na swoim udzie poczułam jej chłodną dłoń, którą wsunęła pod pończochę. w tej chwili bardzo jej pragnęłam. pożądanie splątane z ciekawością. nawet się nie spostrzegłam, kiedy obydwie leżałyśmy błogo zaspokojone. było mi cudownie. ona leżała z zamkniętymi oczami, pięknie się uśmiechając. 
pomyślałam, że ten seks był lepszy od tego z Igą. ale nigdy jej tego nie powiem.
największym zaskoczeniem jednak było nie to, ile mi zapłaciła - a zapłaciła bardzo dużo! - ale to, co powiedziała na pożegnanie: "jesteś świetna, przyjdę do Ciebie z mężem".





źródło: http://www.misterna.pl/fernand-peril-pas-do-ponczoch-fifi-1070,komplet-4527.html

źródło: http://www.gretastore.pl/ponczochy-ff-liberation-45den-noir,id401.html



źródło: https://www.intymna.pl/p1390,502,3,46596,,sukienka-3503001e


źródło: https://www.zalando.pl/passport-kurtka-ze-skory-ekologicznej-czarny-p5621g00k-q11.html?wmc=AFF48_ZX_PL.1458612_1565722..&zx=2014886625418781696




źródło http://allegro.pl/szpilki-czerwone-klasyczne-szpic-waz-deez24-35-39-i5162657303.html



życie. życie jest nowelą (?)

wczoraj, pierwszy dzień kalendarzowej wiosny. z tej okazji jedna z moich koleżanek zaprosiła mnie na babski wieczór, który organizowała u siebie. w zasadzie to pretekst śmieszny, ale zawsze to jakiś, aby móc spotkać się z dziewczynami. kiedyś bardzo często spotykałyśmy się w swoim stałym gronie, oglądałyśmy filmy, upijałyśmy się mniej lub bardziej winem i jadłyśmy niezdrowe pyszności całe noce.
w ostatnim czasie, z racji mojej pracy, wiele takich spotkań mnie ominęło. na wczorajsze cieszyłam się i jednocześnie wcale nie miałam na to ochoty. uznałam jednak, że czasem trzeba zrobić sobie wolne i spędzić czas inaczej, niż spełniając przedziwne zachcianki klientów.
niestety tak, jak przeczuwałam, impreza była totalnie słaba. dziewczyny zaproponowały, abyśmy obejrzały polską komedię romantyczną. nie pamiętam nawet tytułu. jaki to był gówniany film!!
już dawno nie oglądałam czegoś tak po prostu słabego. nie wiem jednak czy bardziej zażenował mnie sam film, czy fakt, jak filmem zachwycały się moje koleżanki.
głowę daję, że na podstawie mojego bloga mogłaby powstać lepsza produkcja, niż to, czym poczęstowały mnie wczoraj dziewczyny.

smutne to wszystko. smutne jest to, że już do siebie nie pasujemy. w sensie - ja i one. niby banalna kwestia, jakiś tam film. ale zrozumiałam, jak bardzo się różnimy. jak wielka przepaść jest między mną a nimi. cieszy nas co innego, problemy też mamy różne, inne przyjemności, priorytety.
zdaję sobie sprawę, że moje życie jest mocno popieprzone. ale za to je właśnie lubię. i powiem Wam szczerze, że jakby ktoś dał mi teraz możliwość wyboru między życiem, które prowadzę obecnie a innym, zupełnie odwrotnym do mojego - nie zrezygnowałabym ze swojego.

źródło: https://godshotspot.files.wordpress.com/2014/08/2556487_1511098_lz-1.jpg





piątek, 20 marca 2015

życzę sobie wszystkiego najlepszego!

stało się. od niespełna godziny zaczęłam swój 28 rok życia. popieprzonego totalnie, zawiłego w chore sytuacje życia.
paradoksalnie uwielbiam je. lubię to, co robię, nie żałuję przeszłości, myślę o przyszłości - wbrew wszelkim pozorom.
czego życzę sobie w tym dniu? oczywiście wszystkiego najlepszego!
żadnej miłości, nie chcę jej, nie potrzebuję. nie teraz. zdrowia sobie życzę - tego zwłaszcza, choć badam się regularnie i o to dbam. pieniędzy! mimo iż na ich brak narzekać nie mogę. zapewniają komfort życia, nie oszukujmy się.
chciałabym również, aby Iga była przy mnie zawsze. tak, przyjaźnimy się po dziś dzień. jest niesamowita! przyjaciółka od serca, jedyna w swoim rodzaju. życzę sobie również jeszcze więcej seksu i spełnienia marzeń, zwłaszcza jednego, dla którego zaczęłam robić to, co robię.
a Wam powiem w tajemnicy, na uszko, że bliżej mi, jak dalej : ).

to w zasadzie wszystko, czego mi trzeba.

nie, jest jeszcze coś...
...chciałabym, żeby rodzice odpuścili. nie odzywamy się już do siebie 6 lat, brakuje mi ich, serio. wszyscy popełniliśmy błędy, ale ja nie mogę naprawiać ich za "dwoje".



happy birthday, baby.

czwartek, 19 marca 2015

nadzieja umiera ostatnia, wspomnienie nigdy.

10 października, pamiętam jak dziś. do tego spotkania przygotowywałam się już kilka dni wcześniej - sami rozumiecie, nowa sukienka, piękne buty na wysokim obcasie i kilka dodatków to niezbędne, co musiałam kupić. wybrałam się też do kosmetyczki i fryzjera. oczywiste jest przecież, że musiałam wyglądać jak milion dolarów w jednym papierku!
w noc z 9 na 10 października nie mogłam zmrużyć oka nawet na moment. a do godziny 17 było jeszcze tak daleko...
mimo, że ekscytowałam się cholernie a moje podniecenie sięgało zenitu, nie mogłam mu tego pokazać. z premedytacją spóźniłam się dobre 20 minut, teraz wiem, że niepotrzebnie - nie lubi spóźnień. w zasadzie kto z nas je lubi?
poszliśmy do kawiarni, najlepszej w mieście. chciał dotrzymać słowa, obiecał mi przecież kawę.
rozmawialiśmy bez końca, od słowa do słowa rozumieliśmy się coraz to lepiej. 
przygotował się do tego spotkania wcześniej, zorganizował wszystko i zaplanował. zamówił wykwintną kolację, po której wręczył mi przepiękny bukiet czerwonych róż. zaimponował mi tym cholernie, choć nienawidzę róż. tamte były cudowne.
może to głupie, ale było to chyba najbardziej romantyczna chwila w moim życiu. przynajmniej na tamten moment. 
po idealnym wieczorze D. odwiózł mnie do domu, zaprosiłam go do siebie, ale on odmówił. dodał, że nie chce traktować mnie, jako seksualną zabawkę, dającą przyjemność. powiedział, że chce, abym była tą najważniejszą. zadziwiał mnie swoim tempem, ale nie chciałam się nad tym wówczas zastanawiać. pasowało mi to.

spotykaliśmy się coraz częściej. chwilami ciężko było mi godzić "pracę" ze spotkaniami z D. zaczęłam zaniedbywać swoich stałych klientów, nowym odmawiałam. zarabiałam mniej, ale czas spędzony z NIM wynagradzał mi wszystko. 
niedługo później widywaliśmy się już codziennie, spędziliśmy nawet razem jeden dzień Świąt. ten dzień okazał się być przełomowym, zapytał mnie bowiem, czy dla niego byłabym w stanie przestać spotykać się z innymi mężczyznami...
uwierzycie, że nie zastanowiłam się nawet przez moment? bez większego wahania odpowiedziałam "tak".
konsekwencje były tak duże, jakby owe "tak" było sakramentalnym.
D. zaproponował, abym przeprowadziła się do niego. z początku nie chciałam tego robić, odmówiłam mu, jednak nie oszukując siebie samej - skończyła mi się kasa. na rodziców nie mogłam liczyć, bo chwilę przed tym, nim podjęłam decyzję o zamieszkaniu z D. wyznałam rodzicom, że rzuciłam studia prawnicze. był to dla nich ogromny cios. argumentowałam to faktem, iż poznałam mężczyznę swojego życia, że chcemy być razem, że przeprowadzka, że jest bogaty. ale im nie chodziło o pieniądze. desperacko chcieli, abym zajmowała się tym, w czym siedzieli oni sami.
(swoją drogą i tak długo wytrzymałam na studiach, które kompletnie mnie nie interesowały. zrezygnowałam na trzecim roku!)

zamieszkałam z nim. miałam wszystko, a nawet więcej niż wszystko. wszystko, czego chciałam, to czego nie chciałam i także to, o czym nie miałam nawet pojęcia, że chcę. drobiazgi warte tysiące co najmniej, ekskluzywne wakacje, nieskończone ilości drogich ubrań, na przechowanie których otrzymałam dwie garderoby.
czasem miałam wyrzuty, że nie osiągnęłam tego sama. jego brązowe, piękne oczy wynagradzały mi jednak każdą chwilę zwątpienia. przyzwyczaił mnie do luksusu.
bajka, to za mało, aby określić to, w czym trwałam. idealnie, więcej niż idealnie. do czasu.
do czasu, kiedy jego firma zaczęła mieć problemy. był ciągle zdenerwowany, w ogóle nie chciał ze mną rozmawiać, a już na pewno nie o kryzysie w pracy. zdawkowo rzucał tylko swoje "to przejściowe, za miesiąc zapomnimy". no niestety, nie zapomniałam.
zaczął łapać się jakichś dodatkowych zleceń, dziwnych swoją drogą, coraz częściej sięgał po alkohol. widziałam, jak bardzo cierpi, jak męczy się z tym sam.
wpadłam na pomysł, który wtedy wydał się najlepszym. podjęłam decyzję, bez jego wiedzy, że wrócę do tego, co rzuciłam dla niego. on wiedział, że dostałam pracę w sklepie odzieżowym.
nie wykazał większego zainteresowania tym faktem, nie pytał gdzie, co i jak. istotne było, że mieliśmy środki do życia.
pewnego felernego dnia poszedł do sklepu, w którym miałam pracować, bo tyle powiedziałam mu sama. 
dowiedziałam się o tym, gdy wróciłam wieczorem do domu a on na mnie cierpliwie czekał. zapytał wprost, skąd mam pieniądze. musiałam się przyznać. nie widziałam większego sensu brnięcia w kłamstwo.
zdenerwował się. w zasadzie zdenerwował to najłagodniejsze określenie. krzyczał, że przecież powtarzał mi ciągle, że problemy w firmie są przejściowe.
tego dnia poszedł do sklepu, w którym rzekomo pracowałam tylko dlatego, że objął posadę wyższą niż dotychczas. że będzie zarabiał jeszcze więcej i że ja już nie muszę pracować...
zdaję sobie sprawę, jak bardzo to spierdoliłam. straciłam go. straciłam mężczyznę, który życie był gotów za mnie oddać, który zapewniał mi wszystko. przede wszystkim mężczyznę, którego pokochałam.

od kilku lat D. mieszka w Katowicach, na drugim końcu Polski. poznał piękną kobietę, która dziś jest jego żoną, urodziła mu troje wspaniałych dzieci, ma psa, kota i świetny dom. 

a ja? no cóż. nadal mogę spełnić czyjeś pragnienia, za odpowiednią cenę.

poniedziałek, 16 marca 2015

Pani Wiosna.

jako, że T E N dzień zbliża się wielkimi krokami, poszukuję czegoś wyjątkowego dla siebie. w końcu tylko raz w życiu kończy się 28 lat. w poszukiwaniach prezentu idealnego trafiłam na najnowszą, wiosenną kolekcję Versace.
i chyba znalazłam to, co nieokreślonego tak długo poszukiwałam.
limonkowy płaszczyk odcinany w talii pięknym okazałym pasem w połączeniu ze złotymi guzikami. jest IDEALNY.

mimo wielu różnych, najróżniejszych przyjemności doświadczanych z mężczyznami czy nawet kobietami żadna nie równa się chyba z tą, którą można czerpać z udanych zakupów.
buy it!
żródło: http://www.versace.com/uploads/b9d1ca987bd4978b459e81e3168f100f5a4de99b.jpg

sobota, 14 marca 2015

spotkanie spotkaniu nierówne.

to był chyba mój najlepszy orgazm w życiu. przyjechał do mojego mieszkania - wynajmowanego wówczas dla TYCH celów. rzecz jasna, że nie chciałam, aby znali mój faktyczny adres zamieszkania, bo i po co?
24 września, pamiętam jak dziś i po dziś dzień również samo wspomnienie tej sytuacji wywołuje wypieki na mej buzi.
D. - bo na tę literę zaczynało się jego imię, był moim pierwszym klientem tego dnia. pojawił się punktualnie, co zaskoczyło mnie przyznam, bo klienci moi nie mieli tego w zwyczaju. dzwonek domofonu, wstałam otworzyć drzwi i... zaniemówiłam. 
wierzcie mi, że spotykam się z wieloma mężczyznami, ale on był nieziemsko przystojnym brunetem, o spojrzeniu przeszywającym na wylot. często oczami swojej wyobraźni wracam do momentu, kiedy nasze źrenice spotkały się w jednym punkcie, na sekundę. 
był wyjątkowy nie tylko ze względu na to, że przyjemnie było na niego patrzeć. jak żaden klient dotąd pocałował mnie w dłoń, poczułam się naprawdę wyjątkowo. nie jak przedmiot, za który płacą i go dostają. pocałowałam go pierwsza - zazwyczaj w mojej pracy unika się tak emocjonalnych zbliżeń, ale nie mogłam się powstrzymać - a on nie oponował. całowałam go tak namiętnie, łapczywie, jakby mieli go za chwilę mi odebrać. nie mógł przez to pamiętam rozpiąć swojej koszuli. 
wziął mnie na ręce, zaniósł do sypialni i położył na łóżku z taką delikatnością, niczym najdroższy klejnot. wiecie, jakie to niesamowite uczucie, kiedy facet idealny traktuje Cię w tak banalny a zarazem wyjątkowy sposób? życzę każdej z Was tak silnych doznań, które przeżywałam w tamtej chwili.
całując mnie nadal, powoli rozpinał guziki mojej sukienki. oderwał w końcu swoje usta od moich, kierując się ku mojej szyi. całował ją tak obłędnie, że z rozkoszy aż drgnęłam. 
nienachalnie dotykał moich odsłoniętych lekko piersi, moment później zaczął całować również je. centymetr po centymetrze naznaczał moje ciało swoimi ustami, schodząc coraz to niżej. kiedy zbliżył się maksymalnie do centralnego punktu - moich "bram rozkoszy" , gwałtownie swoje zainteresowanie przerzucił na moje nogi. przez chwilę chciałam udusić go za to, co mi robił. nie mogłam załapać oddechu, było mi tak przyjemnie. tak bardzo chciałam, aby doszedł już TAM. zrobił to lada moment. 
nikt wcześniej nie zaopiekował się mną w ten sposób. uprawialiśmy namiętny seks. dziś, z perspektywy czasu i doświadczeń śmiało mogę nawet powiedzieć, że kochaliśmy się namiętnie.
ta godzina upłynęła tak szybko, trwała chwilę, momencik jeden malutki i całą wieczność zarazem. 
po wszystkim przytulił mnie czule, pocałował w czoło i ponownie w dłoń. zapytał delikatnie "ile się należy?", ale byłam w raju i nie przeszło mi nawet przez myśl, aby wziąć od niego jakiekolwiek pieniądze. odpowiedziałam więc "rozmowa przy dobrej kawie wystarczy". zgodził się.


żródło: http://asset-5.soup.io/asset/3034/8071_5038.gif


czwartek, 12 marca 2015

wkręceni w miłość, jak w dobry żart.

do moich urodzin pozostało 7 dni. 28 lat życia za mną, kiedy to minęło...to prawie 9 już lat z kolei, odkąd zajmuję się tym, czym że zajmuję się pewnie domyślacie.
jestem panią do towarzystwa czy bardziej bezpośrednio - prostytutką. 
chociaż nie lubię tego określenia. doskonale zdaję sobie sprawę z faktu, iż ludzie postrzegają to z jednej perspektywy. sprzedaje swoje ciało, uprawia seks za pieniądze - oczywiste kim jest. ale prostytutka to nazbyt wulgarne, mnie osobiście kojarzy się z taką, która stoi przy drodze i "łapie co popadnie". nie ja.

swoich klientów przyjmuję w domu, najczęściej swoim, ale jeżdżę także do nich. zabierają mnie często do hotelu, na wycieczki, do samochodu. nie wiem o nich nic i wszystko zarazem. jestem w stanie ocenić z jakiego domu pochodzą, czy są majętni mniej lub bardziej. mam swoje zasady, jakimi się kieruję a co najważniejsze, nigdy ich nie łamię. niezależnie od kwoty, jaką mi proponują za "usługę". a kwoty padają niewyobrażalne.
wiecie, co mnie nadal, po tylu latach zastanawia? nie potrafię odpowiedzieć sobie na to pytanie po 9 prawie latach. czego szukają u mnie mężczyźni z obrączką na palcu prawej dłoni? czego ode mnie oczekują, być może od czego uciekają? 
sytuacja w domu ich przytłacza, szukają odskoczni? dziewczyna, żona nie pozwala wyładować im swoich seksualnych potrzeb? a może nie w stopniu wystarczającym? możliwe, że kwestia leży w niedopasowaniu. bo przecież możemy dogadywać się świetnie, ale nie musimy zgrywać się seksualnie. jestem w stanie zrozumieć naprawdę wiele, ale aby zrozumieć, muszę wiedzieć. uważacie, że w życiu codziennym, gdzie nie oszukujmy się, niejednokrotnie wkrada się rutyna, brakuje czasu na seks? a może Ty, drogi czytelniku pokusiłeś się niegdyś o zdradę, która okazała się nie tanią rozrywką? 

wtorek, 10 marca 2015

pierwsza próba rozgrzeszenia.

propozycja Igi była jednoznaczna, zaproponowała mi wprost wejście w jej świat. była panią na telefon, panią do towarzystwa lub jeśli wolicie konkretnie, była po prostu prostytutką. ale nie taką, która stoi przy drodze i chwyci się każdej możliwej okazji, pierwszej z brzegu. Iga należała do tych ekskluzywnych. w zasadzie myślałam, że niczym więcej ta dziewczyna nie jest w stanie mnie zaskoczyć. a jednak. zdębiałam, zaniemówiłam. serio. nie mówiąc nawet słowa wysiadłam z samochodu Igi...

[...] wróciłam do domu, weszłam do wanny z gorącą wodą - choć z perspektywy czasu patrząc, powinnam była wówczas wziąć zimny prysznic - zaczęłam myśleć, zastanawiać się nad tym, co zaproponowała mi Iga. potem zastanawiałam się dlaczego w ogóle się zastanawiam, paradoksalnie. myśli krążyły wokół mojej pasji, największej z możliwych, wokół mody. w marzeniach już otwierałam największe pokazy mody swoją kolekcją. leżąc w wannie zadzwoniłam do Igi, chciałam dowiedzieć się czegoś więcej. wytłumaczyła mi wszystko bardzo wnikliwie. czułam, po prostu czułam, że nie będzie musiała długo mnie namawiać. przekonana wręcz byłam, że namawiać nie będzie musiała mnie wcale. byłam zdeterminowana, pragnęłam dążyć do swoich celów i realizacji marzeń, koniecznie chciałam wyjść na przekór rodzicom. na jakąkolwiek kasę od nich liczyć przecież nie mogłam.
Iga przyjechała do mnie chwilę później. rozmawiałyśmy jeszcze całą noc, zgodziłam się. zgodziłam się bardzo szybko.
nie potrafiłam ogarnąć myślami tego, jak to wszystko ma wyglądać. ale chciałam chociaż spróbować. przecież była to moja szansa.


poniedziałek, 9 marca 2015

spowiedź pierwsza - wbrew sobie i wszystkim.

ostatnio pisałam o marzeniach. marzeniach swoich, marzeniach moich rodziców i ich planach na moje życie. nie byłam typem buntowniczki - mimo wszystko. rodzice zapewniali mi naprawdę wiele. a może i coś ponad. zgodziłam się, dla ich uciechy. tuż po maturze wybrałam się na studia. studia prawnicze, oczywiście. moja dusza płakała. miałam być przecież wielkiej sławy projektantką mody. no może projektantką, tak po prostu, na początek. ale nie chciałam zawieść moich rodziców. w zasadzie choć to ja zrobiłam coś wbrew sobie, to ich było mi żal. cieszyli się naiwnie, że "w końcu poszłam po rozum do głowy i podążam za ich wzorcem" - powtarzali to do zrzygania, za przeproszeniem.
studia, jak studia. nowe otoczenie, nowe zasady i przede wszystkim nowi ludzie. długo nie mogłam się tam odnaleźć. pewnie dlatego, że w ogóle tego nie chciałam. z czasem chcąc mniej lub bardziej musiałam nawiązać pewne relacje. poznałam bliżej Igę - tak będę ją tu nazywała, nie chcąc zdradzać jakkolwiek tożsamości. Iga była fajną, trochę skrytą i zamkniętą w sobie dziewczyną. imponowała mi. przyłóżcie mi broń do skroni a i tak nie powiem Wam czym wywołała na mnie wrażenie - nie mam bladego pojęcia. miała w sobie coś T A K I E G O. była enigmatyczna, pociągająca wręcz. nie była głupią dziewczyną, mądrze mówiła, posługiwała się wykwintnym słownictwem. tym też mnie ujęła. a jakby tego było mało, Iga miała niesamowitą urodę. i nie rzecz w tym, że pociągała mnie seksualnie - nic z podobnych. oceniałam ją zupełnie obiektywnie.
z czasem zaczęłyśmy ufać sobie coraz to bardziej. opowiadała o sobie bardzo dużo, nie chciałam pozostawać dłużna. zależało mi na utrzymaniu w obustronnym zaufaniu tej relacji. chciałam, aby miała pewność, że skoro ona obdarzyła zaufaniem mnie, ja ufam jej także.
opowiedziałam Idze swoją historię, kiedy zapytał mnie, dlaczego akurat prawo, bo przecież wyglądu prawnika nie mam kompletnie. do dziś pamiętam jej spojrzenie, pełne żalu i goryczy. naprawdę było jej mnie żal, sama bowiem kiedyś realizowała marzenia swoich rodziców, zatracając gdzieś siebie w sobie.
w zasadzie była to jedna taka rozmowa, temat gdzieś później się urwał. nie wracałyśmy do tego więcej.
kilka tygodniu później Iga miała urodziny - nie wspominałam chyba, ale była ode mnie starsza, kończyła wówczas 25 lat. niewiele, ale jednak starsza. w końcu byłam jeszcze dziewczynką, która chwilę temu pisała maturę.
miała być wielka urodzinowa impreza, zaproszonych kilkanaście osób - okazało się, że miała wielu znajomych i nie była tak skryta, jaką wydawała się być.
pojechałam do niej trochę wcześniej, pomyślałam, że pomogę jej w przygotowaniach. nie spodziewała się mnie zupełnie, zastałam ją "w proszku" a drzwi otworzyła mi jeszcze w bieliźnie.
(jasna cholera, ależ ona była seksowna!)
zaprosiła mnie do środka, usadowiła w salonie i poszła przygotować mi kawę. wróciła z szampanem i dwoma kieliszkami. trochę mnie zaskoczyła, muszę przyznać, zapytałam czy nie czekamy na resztę.
- "nie ma żadnej reszty" odpowiedziała
wyobrażacie sobie tysiące myśli, jakie krążyły mi w tamtej chwili po głowie? nie wiedziałam zupełnie czego mam się spodziewać. czy należy się bać, siedzieć, uciekać, wstać, mówić, nie mówić...
pocałowała mnie. pisząc to teraz przechodzi mnie dreszcz. ten sam, który towarzyszył mi wtedy. być może to głupie, ale uświadomiłam sobie właśnie w tamtej chwili, że jednak pociągała mnie fizycznie. od samego początku. miałam ją obok siebie, w samej bieliźnie...
dalej poszło już samo, dosłownie. wszystko toczyło się tak szybko, brakowało mi tchu.
to nie był mój pierwszy seks. ale był to mój pierwszy seks z kobietą. trwało to moment i wieczność jednocześnie. przynajmniej bardzo chciałam, aby nigdy się nie skończyło.
tak, tak wtedy myślałam. intrygowała mnie cała ta sytuacja, a ogień podsycał fakt, że była ode mnie starsza. było pięknie. po prostu było mi dobrze...
[...] długo jeszcze po tym epizodzie, nie mogłam zebrać myśli. wszystkie krążyły wokół Igi, jej piekielnie seksownego ciała, muśniętego delikatnie słońcem. bardzo chciałam to powtórzyć!
spotkałyśmy się dopiero kilka dni później, na uczelni. wykład z historii prawa rzymskiego, tamtego dnia potwornie nudny. Iga podrzuciła mi karteczkę, na której napisała: "mam pomysł! mam pomysł, jak pomóc Ci zdobyć kasę na własny biznes. starzy nic nie muszą wiedzieć. po wykładzie czekam w samochodzie." nie zdajecie sobie nawet sprawy z tego, jakim nieskończonym wydał się w momencie wykład. liczyłam każdą minutę spoglądając co chwilę na zegarek. jest! koniec, nareszcie. Iga wybiegła z sali nim zdążyłam się spakować.
swoją drogą, było mi cholernie miło, że myślała o tym, jak mi pomóc choć wcale o to nie prosiłam. napomknęłam jej tylko w zwierzeniach, że prawo ku uciesze moich rodziców, bo na spełnianie SWOICH marzeń nie chcieli wyłożyć pieniędzy. a te były niewątpliwie kluczem do jakiegokolwiek startu. marzenia o sławie kosztują, niestety.
pobiegłam za Igą na parking - wiedziałam, gdzie parkuje swój samochód, bo czasem na nią czekałam przed zajęciami.
wsiadłam do auta, ona kończyła palić papierosa. w zasadzie pamiętam jak dziś, że nie odezwałam się nawet słowem. muszę znów pisać, że wtedy też była bardzo pociągająca? sama nie paliłam, ale w jej ustach, ten papieros...obłęd!
"skup się" pomyślałam. zupełnie niepotrzebnie, bo Iga jakby słysząc moje myśli, położyła mi dłoń na kolanie w tym samym momencie, kiedy usiłowałam zachować zimną krew.
miałam na sobie spódniczkę, bardzo krótką zresztą. czułam tylko dłoń Igi, kierującą się ku...ekhm, górze. tak, znów to zrobiłyśmy. w samochodzie, na parkingu przy uczelni. okoliczności nie przeszkadzały mi absolutnie, nakręcały wręcz emocje mi w tamtym momencie towarzyszące.
ona była cudowna. zmysłowa, delikatna i wulgarna jednocześnie. kręciło mnie to do szaleństwa.
po wszystkim, kiedy ja jeszcze nie mogłam dojść do siebie i jedną nogą byłam w zupełnie innym świecie, ona sięgnęła po kolejną fajkę. paliła, zapinając guziki swojej koszuli. powiedziała mi:
"słuchaj mała. potrzebujesz kasy, obydwie o tym wiemy. polubiłam Cię i bardzo chcę pomóc Ci się realizować. wystarczy już, że ja dałam się stłamsić swoim starym. propozycja jest z mojej strony jedna. Twoja już kwestia, czy na to idziesz..."

wtorek, 3 marca 2015

moja własna gondola. jak popłynąć na marzeniach...

chwilę temu skończyłam oglądać wspaniały film polskiego reżysera Jana Jakuba Kolskiego, Wenecja. dramat, historia osadzona w roku 1939. historia podróży, która nie miała miejsca. swoista metafora - jakże piękna! - niespełnionych marzeń.odniosłam wrażenie, że ktoś nakręcił film o mnie. być może powiedziane na wyrost, ale tak właśnie się czuję.

nie ukrywam, pochodzę z tak zwanego dobrego domu, rodzice wysoko postawieni prawnicy, mający swoje kancelarie prawne. niczego w domu nigdy mi nie brakowało, może poza obecnością mamy i taty. domyślam się, iż fakt, że miałam wszystko usprawiedliwiał moich rodziców w swoich zachowaniach. wymagali ode mnie dużo, za co właściwie jestem im wdzięczna. ale wymagali również tego, czego nie mogłam im nigdy zapewnić.
kocham modę. od zawsze była moją pasją, interesowałam się tym odkąd tylko sięgam pamięcią. marzyłam o światowych wybiegach, ale nigdy nie w roli modelki. chciałam tworzyć, dawać ludziom namiastkę siebie w swoich projektach. do dziś przechodzi mnie dreszcz emocji z marzeniem tym związanych. 
rodzice odbijali niczym piłeczkę tenisową mój każdy argument. dość skutecznie, pewnie dlatego, że w tenisa grywali. byłam równie uparta, jak oni - trudno się dziwić, prawda?
zasypywałam ich każdego niemalże dnia swoimi pomysłami, planami na życie. nigdy mnie nie słuchali. w zasadzie to, kim jestem dziś zawdzięczam im. ciężko określić ile faktycznej wdzięczności w tej wdzięczności, ale o tym innym razem.

popłynęłam. popłynęłam gondolą marzeń. pech chciał - nadal napawa mnie wątpliwość czy pech tak do końca - że gondolierem okazali się moi rodzice.


źródło: http://www.tapetyczne.pl/tapeta/207-wenecja-gondola

poniedziałek, 2 marca 2015

raz, dwa, trzy... o rok starsza będziesz Ty.

chyba jeszcze ciężko mi w to uwierzyć, ale w bezwzględnie szybkim tempie zbliżam się ku trzydziestce.
za trochę ponad dwa tygodnie kończę 28 lat. tak dużo i niewiele zarazem. 
gdyby wiek mierzyć w przejściach i doświadczeniach życiowych, byłabym zaraz fajną "szcześćdziesiątką". albo i lepiej.
z tej właśnie okazji postanowiłam założyć niniejszy blog. zawsze chciałam mieć pamiętnik, taki z prawdziwego zdarzenia, o którym nie zapomniałabym po kilku dniach i byłby moim towarzyszem wiernym - o ironio, najbardziej zabawne słowo, jakie znam - na długie lata. nie miałam pamiętnika, może chociaż z blogiem mi wyjdzie.
wciąż jednak targają mną skrajne emocje, towarzyszące dylematom wewnętrznym, bowiem nadal zastanawiam się: czy warto? czy warto aż tak się obnażać i sprzedawać (w zasadzie podawać na tacy, ot tak po prostu, za darmo) swoje ja? 
powiedziałam "A", muszę powiedzieć "B" - blog powstał. być może będzie moim jedynym spowiednikiem. być może jedynym, który nie odmówi mi rozgrzeszenia.